Motto:
"Medycyna
powstała w zaraniach dziejów, z miłosierdzia i prób
niesienia ulgi w ludzkim cierpieniu, i od tego czasu kroczy po
rozmaitych ścieżkach, ale nie ma w niej nic nadprzyrodzonego"
Od
ponad trzydziestu lat jestem lekarzem, to jest absolwentem Wydziału Lekarskiego
państwowej wyższej szkoły medycznej z pełnym prawem samodzielnego wykonywania zawodu, posiadającym wiedzę, jaką wykłada
się na uczelniach medycznych w świecie Zachodu, ale od prawie
równie długiego czasu zajmuję się też alternatywnymi systemami
wiedzy medycznej, na poziomie ciut wyższym, niż przedstawiany przez
prasę kolorową czy rozliczne rozgłośnie radiowe, które
rozpowszechniają różne fałszywe informacje, czy to z braku
wiedzy fachowej, czy w pogoni za sensacją, czy może jeszcze z innych
względów.
Moja
przygoda z medycyną alternatywną (obecnie w/g nazewnictwa urzędowego - komplementarną) datuje się od czasu, gdy dostałem
ministerialną zgodę na otwarcie specjalizacji w zakresie farmakologii i
zielarstwa, po zdanych egzaminach specjalizacyjnych z dermatologii i
wenerologii. Okazało się, że kierownictwo specjalizacji musiało być
wieloosobowe, bo nikt nie ogarniał całości zagadnień powiązanych z tą
specjalizacją, więc doborem zagadnień musiałem zająć się sam i uczyć
się w różnych miejscach. A później sprywatyzowałem się i
muszę być skuteczny, bo z tego żyję, a jednocześnie
mam konkurencję w postaci darmowych świadczeń medycznych
oferowanych przez państwo (reprezentowane obecnie przez NFZ, nawet ode
mnie pobierający składkę). Dlatego ja muszę leczyć (a może uzdrawiać? - aby uczynić zadość urzędom RP) celująco, medykom z
NFZ wystarczy, że będą to robić na ocenę dostateczną, i to jeszcze w
bliżej nieokreślonym terminie, gdyż niektórzy ludzie lubią
otrzymywać coś, nie płacąc za to (a przynajmniej tak im się zdaje, że
nie płacą).
Otwarcie
na Zachód po przemianach ustrojowych w 1989 roku udostępniło
nowe źródła wiedzy i szybszy przepływ informacji, a prywatyzacja
aptek pozwoliła ściągnąć dla chorego dowolny lek, dostępny w dowolnym
kraju świata, apteki wcześniej państwowe nie potrafiły tego dokonać.
Okazało
się, że "cudowne leki", które były przedtem nieosiągalne, lub
osiągalne w obrocie nieoficjalnym, za niewyobrażalne dla przeciętnego Polaka pieniądze, można
teraz bez większego problemu zdobyć, i to wcale nie tak drogo, i że
wcale nie są one takie cudowne, jak się przedtem wydawało i ludzie
chorują nadal.
Postęp
medycyny to w dużej mierze marketing medialny, częściowo finansowany
przez firmy produkujące leki i sprzęt medyczny. Ludzie rodzą się, by
chorować i umrzeć, kto chciałby żyć wiecznie, jest egoistą, blokującym
miejsce dla następnych pokoleń. Rolą medycyny jest niesienie ulgi w
cierpieniach i utrzymywanie ludzi w stanie zdolności do pracy. Ludziom
nie chodzi o to by być nieśmiertelnymi, wegetującymi starcami, lecz
chcą być wiecznie młodzi i piękni. Niektórzy robią olbrzymie
pieniądze na sprzedaży złudzeń. Ale cudów nie ma.
Okazuje
się, że medycyna Zachodu nie ma monopolu na skuteczność. Są inne
systemy medyczne, w niektórych przypadkach dużo skuteczniejsze.
Dobry lekarz powinien być otwarty na wszelkie możliwe sposoby działania
przynoszące poprawę w chorobie i nie mieć uprzedzeń do tych gałęzi
wiedzy, o których nie ma zielonego pojęcia, bo nie chce mu się,
lub nie miał okazji ich poznać. Czasem trzeba samemu szukać wiedzy, a
nie czekać, aż ktoś nam ją poda na tacy, najlepiej z urzędowym
certyfikatem państwowej uczelni i punktami edukacyjnymi. Skostniałe
sposoby myślenia, jak uczy
nas historia, przynoszą niewiele dobrego. Pewien stary, doświadczony
ginekolog powiedział mi kiedyś, że dzieli lekarzy na dwie kategorie:
samouków i nieuków.
Na
przykład; sprawa antybiotyków. Na początku lat
dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia polskie środowisko lekarskie
zachłysnęło się dostępnością antybiotyków najnowszych generacji.
Lekarzom zdawało się, że mogą sobie poradzić z każdą infekcją i na byle
katarek przepisywano cefalosporyny trzeciej generacji, nie licząc się z
kosztami. Przed wojną na zapalenie płuc umierało się, a teraz z taką
chorobą umiał sobie poradzić nawet najgłupszy stażysta. Ale
wśród bakterii nowe pokolenia następują po sobie o wiele
szybciej, niż wśród ludzi. Szczepy wrażliwe wyginęły, przetrwały
i rozmnożyły się oporne. Media trąbią o sepsach, czy straszliwych
meningokokach, na które nie ma skutecznego antybiotyku.
Od ponad dwudziestu lat nie wprowadza się na rynek nowych
antybiotyków. Nie ma tu miejsca, aby wyjaśniać dlaczego.
A
może zamiast niszczyć zarazki za pomocą trucizn (antybiotyków),
wprowadzanych do organizmu z zewnątrz, wspomóc własne siły
obronne tegoż organizmu, aby sam zwalczył infekcję? Takie sposoby od
dawna stosuje się w alternatywnych systemach medycznych.
Na
tych stronach internetowych chciałbym przedstawić jeden z nich,
AKUPUNKTURĘ, którą zajmuję się od roku 1990.
Nie
jest ona taka
straszna, jak przedstawia się ją w mediach Ojca Dyrektora. Chińskie
diabły
naprawdę nie siedzą na końcach igieł, a ręką akupunkturzysty nie
kieruje demon. Wspominam o tym, gdyż medycyna chińska, a
szczególnie akupunktura, bywa w ostatnich latach atakowana przez
niektóre kręgi polskiego kościoła katolickiego (m.in. Radio
Maryja) oraz katechetów z nimi związanych. Jest to dowodem
niedokształcenia, braku kompetencji i hipokryzji, bowiem atakujący
akupunkturę nie wiedzą chyba, że medycynę chińską wprowadził do Europy
w połowie XVII wieku Michał Boym, misjonarz jezuita. Dotyczy to w mojej
okolicy zwłaszcza miasta Świdnicy, posiadającego dwóch
biskupów katolickich (że o luterańskim nie wspomnę) oraz
katolicką uczelnię wyższą, seminarium duchowne, gdzie formuje się (bo
przecież to nie są studia) następne pokolenia księży. Całe
szczęście, że miejscowa Święta Inkwizycja nie ma już takich
możliwości jak dawniej. Bo do niektórych
świątobliwych głów nie dotarło, że papież Jan Paweł II w
1987 roku pobłogosławił kamień węgielny pod budowę Stołecznego Centrum
Akupunktury, a niezależnie od tego udzielił oficjalnego
błogosławieństwa profesorowi Zbigniewowi Garnuszewskiemu, Prezesowi
Polskiego Towarzystwa Akupunktury (który przez pewien czas był
też prezesem Światowego Towarzystwa Akupunktury). Papież Franciszek,
jeszcze jako biskup Buenos Aires, przez wiele lat korzystał z leczenia
sposobami tradycyjnej medycyny chińskiej. Także wielu innych
biskupów w
różnych krajach, równierz księży i zakonników w
Polsce, korzystało i korzysta z dobrodziejstw akupunktury. Można więc
odnieść wrażenie, że niektórzy klerykalni krytycy tradycyjnej
medycyny chińskiej w Polsce usiłują być "bardziej papiescy niż papież"
.
powyższy obrazek mówi sam za siebie
Nie należy też gonić za sensacją, jak to robią
świeckie media. Akupunktura nie służy do walki z nałogami, to nie
choroby. Pijesz, palisz i ćpasz na własną odpowiedzialność i dla
własnej przyjemności. Bóg dał człowiekowi wolną wolę i
"życzliwych" ludzi dookoła.
Akupunktura jest spójnym systemem medycznym używanym do diagnostyki i leczenia chorób, zapobiegania zachorowaniom i ogólnej poprawy
kondycji. Powstała na Dalekim Wschodzie
wiele tysięcy lat temu i dzięki swej skuteczności zyskała uznanie na całym świecie.
Uznana została także przez światowe urzędy, tzn. WHO.
Od obecnej tzw. konwencjonalnej medycyny
różni się przede wszystkim podejściem do pacjenta, który
jest
zawsze traktowany jako niepodzielna całość,
a nie skupisko oddzielnych narządów i chorób
(podejście holistyczne). Lekarz, który osiągnął pewien stopień
zaawansowania w tym systemie medycznym, nie leczy
poszczególnych schorzeń osobno, a wpływa na stan całego
organizmu. Wymaga to trochę więcej wiedzy, niż w przypadku bycia
specjalistą od chorób jednego narządu, ale dla pacjenta przynosi
lepsze efekty
(i jest znacznie tańsze).
W akupunkturze nie ma pojęcia specjalizacji narządowej,
gdyż pacjent jest dostarczany do lekarza przeważnie w jednym
kawałku, ze wszystkimi swoimi narządami, których funkcje są
wzajemnie powiązane.
Specjalizacja narządowa, poza dziedziną zabiegów chirurgicznych,
gdzie wymaga się różnorodnego instrumentarium i, niekiedy,
specjalnych umiejętności manualnych, wydaje się być ślepym zaułkiem
medycyny.
Z kolei
leczenie operacyjne, poza nagłymi urazami i onkologią,
bywa traktowane
jako porażka leczenia zachowawczego. Wykonalność
operacji nie jest najlepszym wskaźnikiem jej skuteczności. To, że się da coś zrobić, nie znaczy, że będzie to w końcowym efekcie korzystne dla organizmu.
Medycyna tzw. konwencjonalna zajmuje się głównie leczeniem
chorób (dla odmiany - medycyna holistyczna zajmuje się leczeniem pacjenta) poszczególnych narządów, gdy już są one w
pełnym rozkwicie (te choroby, nie narządy). Jednym pacjentem zajmuje się
naraz wielu lekarzy i żaden z nich nie ma zielonego pojęcia,
jakie leki przepisują inni .
Pacjenci zaś łykają po kilkanaście gatunków tabletek (w żargonie medycznym nazywa się to
polipragmazją),
między lekami zachodzą rozmaite interakcje (diabli wiedzą, co
z tego powstaje w żołądku) i tylko najodporniejsze
osobniki są w stanie jakoś funkcjonować.
Reszta mimo kosztownego leczenia (a właściwie to dzięki niemu) czuje się coraz gorzej, a więc szuka następnych specjalistów.
Lekarz (a obenie w/g nomenklatury urzędowej: akupunkturzysta - średni personel do spraw zdrowia) praktykujący akupunkturę
przewiduje na podstawie obecnie istniejących objawów, co stanie się
z pacjentem w przyszłości (wzory zachorowań są typowe, tylko pacjentom się zdaje, że ich dolegliwość jest wyjątkowa) i, opiekując się tym człowiekiem, stara się nie dopuszczać do rozwoju chorób,
lub rozwój ten opóźniać, a gdy są rozwinięte,
powstrzymywać ich postęp i minimalizować ich skutki (jeśli
pacjent da mu taką szansę i posłucha jego rad - a nie oczekuje na
cud).
Wywodzi się to z odmiennego, niż obecnie u nas (i reszcie świata zachodniego),
sposobu finansowania lecznictwa w starożytnych
Chinach (na dworach możnowładców). Pacjent, dopóki był zdrowy, płacił lekarzowi za opiekę.
Gdy pojawiały się dolegliwości
- przestawał płacić, a wtedy lekarz był żywotnie zainteresowany szybkim powrotem pacjenta do
zdrowia,
a najlepiej takim wpłynięciem na jego organizm, aby jak najdłużej
nie chorował. Stąd, między innymi, wzięły się nakłucia profilaktyczne
przy zmianach pór roku, wzmacniające i regulujące działanie
organizmu, likwidujące w zarodku powstawanie chorób sezonowych.
Obecnie to wszystko
stanęło na głowie. Medycyna jest zainteresowana bardziej leczeniem chorych, niż ich zdrowiem.
Im więcej leczenia, tym większe fundusze idą na to leczenie,
a ponieważ są to najczęściej pieniądze publiczne, niezdolność
pacjenta do pracy zarobkowej wcale nie hamuje ich dopływu.
Z kolei, przy obecnej sytuacji ekonomicznej w naszym kraju,
wielu rodaków jest zainteresowanych posiadaniem choroby, i
to potwierdzonej urzędowo, aby żyć na koszt innych -
"lewe" zwolnienia i naciągane renty.
Są też tacy, co lubią być nieodpłatnie dopieszczani między oglądaniem
serialu a zwiedzaniem supermarketu, bo czują się samotni, albo się
nudzą, albo "by se zrobili wyniki, bo chcą wiedzieć, jakie je mają",
zwłaszcza, że pieniądze na to nie idą z ich kieszeni.
Ponieważ
akupunktura nie jest finansowana z pieniędzy publicznych i renty w ten sposób nie da się załatwić,
nie dotyczy to pacjentów zgłaszających się do leczenia przy pomocy akupunktury.
Są to przeważnie ludzie świadomie zabiegający o własne
zdrowie (widocznie nie wierzą, że zrobi to lepiej Minister
Zdrowia czy NFZ). Nie ma wśród nich symulantów, gdyż aby powrócić do zdrowia, dobrowolnie
narażają się na nakłucia (w różne, dziwne miejsca na ciele, co
nie jest tak bolesne, jak się niektórym wydaje - gdyby to było
takie straszne, czy ktokolwiek zgłosiłby się więcej niż na
jeden zabieg?).
Co do aspektów
ekonomicznych - akupunktura jest znacznie tańsza niż
nowoczesne leczenie farmakologiczne, a może także pomóc przy
optymalizacji wykorzystania leków (zmniejszyć ich ilość, a
czasem dawki, co z kolei wpływa korzystnie na nasilenie objawów
ubocznych).
Przy obecnym podejściu do lecznictwa, wykorzystującego środki z przymusowego
ubezpieczenia, gdzie nikt za nic nie odpowiada,
podniesienie składki zdrowotnej nie tylko do 11% (jak proponują pożądający
naszych pieniędzy politycy - kłania się X Przykazanie
Dekalogu), ale nawet do 110% dochodu też nie starczy
na pełne zaspokojenie tzw. "potrzeb zdrowotnych społeczeństwa".
Może "wariant weterynaryjny" byłby lepszy? Państwo
niech nie rabuje pieniędzy na leczenie, a urzędnicy niech nie
decydują, kto, jak i gdzie ma być leczony. Przypomnijcie
sobie, jak wyglądały lecznice dla zwierząt przed rokiem 1990, a
jak wyglądają dziś?
I jeszcze jedno. Niekorzystnych działań ubocznych przy nakłuciach, poza nielicznymi siniakami, nie stwierdza się.
UWAGA:
czasem przy pomocy akupunktury uzyskuje się poprawę przy schorzeniach
uważanych przez tzw. "autorytety medyczne" za nieuleczalne.
|